„A MYŚMY POZNALI I UWIERZYLI MIŁOŚCI …”
Nasza postawa chrześcijańska wobec innych musi być taka, aby nikogo nie kłuć nieustannie w oczy, tym, co on sam dobrze o sobie wie i widzi. Żeby jednak mieć taką metodę wobec innych, trzeba ją najpierw stosować wobec samego siebie. Umiemy opowiadać o naszych grzechach: zjadłem więcej niż chciałem, rozgniewałem się, pokazałem język ze złości … Wydaje nam się, że są to straszne grzechy, których Pan Bóg na pewno nie przebaczy i że z tego powodu trzeba się smucić, walczyć ze sobą przełamywać.
Tymczasem to, co w nas może być najgorsze, to dopuszczona nieufność wobec Boga, nieufność, której się poddajemy, która nas niekiedy dręczy i „magluje” całymi miesiącami: Czy naprawdę Bóg mnie jeszcze kocha, czy nie kocha? Czy mi ufa? Czy jest dla mnie Miłością? A czy kocha tamtych, lub innych? Jeśli zaś kocha, to czemu dopuszcza to i owo, po co jest zło i cierpienie? Dlaczego udręki i nieszczęścia, wojny i nienawiść? Mamy takie pretensje i żale, jakby Pan Bóg był sprawcą tego wszystkiego, a nie zbuntowana wolna wola ludzka. W tego rodzaju wątpliwościach przejawia się nasza nieufność do Boga, a raczej do tego, że On jest Nieskończoną, Istotową Miłością.
Najważniejszy jest nasz wewnętrzny stosunek do Boga i aprobata Boga takim, jakim On jest w Swojej Istocie. Najważniejsze jest nasze wewnętrzne skierowanie się ku Jego nienaruszalnym, istotnym przymiotom. Bóg przez Syna swojego jest do nas skierowany i przez Niego przekazuje nam nieustannie swoją Prawdę, Mądrość, Dobroć i Miłość. Nasza wewnętrzna postawa, to otwarcie się Bogu Takiemu, jakim On jest, z pełnym i absolutnym do Niego zaufaniem, to całkowite bez zastrzeżeń zawierzenie Jemu Samemu oraz wszelkim przejawom Jego działania i miłującej woli.
Nie wystarczy Bogu wierzyć, trzeba jeszcze Bogu … zawierzyć! I to z uległością, dziecięcą prostotą! Owocem takiej postawy będzie nasze ochotne „tak” – na wszystko! Jeżeli wierzymy, że Bóg jest Miłością, to nie ma innego wyjścia, jak Tej Miłości – zawierzyć. „A myśmy poznali i uwierzyli Miłości … ” /1 J 4, 16/
O to musimy zabiegać w okresie Adwentu, w czasie budzenia nowych nadziei … Bóg jest wierny, dotrzymuje obietnicy danej w Raju. Przychodzi na ziemię, gdzie przywraca dawny ład, odnawiając ludzką naturę na obraz i podobieństwo Boże. Nie zawiódł więc nadziei pierwszych rodziców i całej ludzkości. Jest ze wszech miar godzien zaufania i zawierzenia, bo jest nieskończoną Miłością, Prawdą i Dobrocią.
Z tą „dobrą nowiną” idźmy do ludzi, jakże często zagubionych i zbłąkanych! Budźmy w nich ufność i wiarę, że Bóg jest Prawdą, Mądrością, Dobrocią i Miłością, i że najważniejszą rzeczą jest zaufać Mu bez granic. Ludzie tak często słyszą złorzeczenia na pijaństwo, chuligaństwo i różne inne „bezeceństwa”, a nie słyszą o grzechach niewiary i nieufności wobec Boga, o konspirowaniu przeciw Mądrości i Miłości Bożej, co jest istotnym źródłem wszystkich nieszczęść świata i moralnych klęsk społecznych. Dlatego trzeba budzić w ludziach nadzieję i zdrowy, chrześcijański optymizm, że można przejść przez całe „bagno” detalicznych grzechów tej ziemie, jeżeli obudzi się w sobie gorącą ufność ku Bogu.
Takie jest prawdziwe usposobienie Kościoła! Kościół nigdy nie traci nadziei. Kościół budzi ducha ufności i wiary. Wydobywa człowieka z największego „trzęsawiska” grzechów i każe mu iść prosto w ramiona Boga: „Wstaję i pójdę do Ojca mego” /Łk 15, 17/. Kościół zna zawsze drogę wyjścia. Nigdy nad nikim nie łamie rąk …
I my musimy reprezentować zdrowy chrześcijański optymizm Kościoła. Musimy mnożyć go wszędzie, wchodząc miedzy ludzi z usposobieniem podtrzymującym, dźwigającym, budzącym ufność: „Nie umarłem, lecz żyć będę, aby opowiadać dzieła Pańskie”.
Pójdziemy do ludzi w duchu ufności i nadziei, bo „zawierzyliśmy Miłości … ”
“Miłość na co dzień”, rozważania ADWENT, kardynał Stefan Wyszyński, 1985 r.